14 marca 2015

Rozdział XXXI

„Złota plaża. Wschód słońca. Morska woda o barwie miodu. Cichy szum letniego wiatru. Charakterystyczny dla nadmorskich okolic skrzek mew.
                
Weszłam ostrożnie do wody. Była zimna. Moje ciało przeszyły dreszcze. Czym prędzej przeszłam kilka metrów, by dotrzeć do odciętego od plaży pomostu. Z niemałym wysiłkiem wdrapałam się na suchą powierzchnię spróchniałych desek. Skrzypiały przy każdym kolejnym kroku. Ale uporczywie kroczyłam ku drugiemu końcu tej niezwyczajnej ścieżki. Tam czekało na mnie oślepiające słońce. Starałam się nie patrzeć na jego promienistą tarczę. Swój wzrok przeniosłam na mewy próbujące zapolować na jakieś ryby.
                
Trzask. Klepka, na którą właśnie stanęłam, złamała się. W jednej chwili znikło całe molo, a ja wpadłam z głuchym pluskiem do wody. Zaczęłam się topić. Dla ratunku machałam rękami, jakby zamierzała płynąć. Jednak dopadła mnie panika. Z trudem łapałam powietrze. Fale co rusz wpychały mnie w głąb. W końcu moje ciało nie wytrzymało. Poddałam się. Powoli opadałam na dno wzrokiem podążając ku powierzchni. Nie miałam władzy w kończynach. Nie panowałam nad tym, co się ze mną dzieje. Myślami byłam już po tamtej stronie. Wiotkie ciało osunęło się na miękki piach na dnie morza, który w jednej chwili uniósł się ku górze, jak przy wybuchu bomby.
                
— Dlaczego tego nie zrobiłaś?
                
W lekkiej mgiełce piasku ujrzałam twarz. Znałam ją. Lecz nigdy jeszcze nie widziałam jej tak wyraźnie. O dziwo, tym razem mnie nie przerażała. Złowrogie rysy nie robiły na mnie wrażenia. Pusty wzrok był czymś normalnym. Na dodatek przywodziła na myśl słodkie wspomnienia. Patrząc na nią, przepełniało mnie szczęście. A jednak bałam się odpowiedzieć na tamto pytanie. Bo w tej twarzy było coś niezwykłego. Była jakby mdłym odbiciem. Odbiciem czyjejś duszy.
                
— Dlaczego? – teraz był to już krzyk, który ukłuł mnie w serce.”
                

Krzyk, który ją obudził.
                
Zlana zimnym potem usiadła na łóżku. Upewniła się, że nie przerwała snu żadnej ze współlokatorek i po cichutku wyszła z dormitorium. Zabrała ze sobą ciepłą narzutkę, którą okryła się siedząc przed dogasającym kominkiem w pokoju wspólnym. 
                
Była zdenerwowana. Wściekła. Miała dość tych koszmarów. Noc budziła w niej strach. A ranek wcale nie przynosił ukojenia. Bo nadal jej wyobraźnia przywoływała obrazy ze snów. W dodatku była przemęczona z braku wystarczającej ilości snu. Nie chciała tak żyć. Lecz nie wiedziała, co mogłaby zmienić. Nie miała pomysłu, jak to zmienić. Była bezradna.
                
Musiała się spotkać ze stryjkiem. Teraz. Natychmiast.
                
Wyszła z pokoju Krukonów nie bardzo zastanawiając się nad ewentualnymi konsekwencjami nocnych wędrówek po zamku. Nie miała teraz sił na trzeźwe myślenie. Nic jej nie obchodziło. Chciała się tylko w końcu pozbyć tego okropnego uczucia. Chciała znów zasypiać spokojnym snem niczym niemowlak. I rano budzić się z uśmiechem na twarzy i mnóstwem energii.
                
— Nika? Nika! – usłyszała cichy szept, który w uśpionych murach zamku wydał jej się donośnym wołaniem. Zatrzymała się zapominając jak się znalazła na ciemnym korytarzu Hogwartu. – Nika. – Ktoś pociągnął ją za posąg zamyślonego elfa. – Nika, co ty tutaj robisz?
                
— Harry? – Przed nią lewitowała głowa Gryfona. Dziewczyna była całkiem oszołomiona.
                
— Nika? – Potter potrząsnął nią, jakby chciał ją wybudzić ze snu.
                
— Ja… Lunatykowałam? – Zapytała nie rozumiejąc sensu swoich słów, ani sytuacji, w której właśnie się znalazła. Była jak sparaliżowana.
                
— Chyba tak. – Twarz Harry’ego wyrażała niedowierzanie zmieszane z zatroskaniem. Nie spodziewał się nikogo spotkać na swojej drodze. A tym bardziej nie Nikę, która była w taki stanie. Nie wiedział, co się stało. Nie mógł się nawet domyślać. Ale nie pytał. Teraz i tak by się od niej niczego nie dowiedział. – Odprowadzę cię do wieży.
                
Te słowa podziałały na czarnowłosą jak kubeł zimnej wody. Ocknęła się. Wróciła jej jasność umysłu. Już wiedziała.
                
— Nie, Harry, nie, dziękuję – chciała go jakoś grzecznie przeprosić. Dopiero teraz dostrzegła jego pytający wyraz twarzy. Ale nie chciała nic mu mówić. I tak już głupio się czuła spotykając go na korytarzu w środku nocy.
                
— Dobrze się czujesz? – nie mógł jej teraz tak zostawić. Nawet jeśli będzie próbowała się go pozbyć, postara się bezpiecznie odeskortować ją do pokoju wspólnego Krukonów.
                
— Tak, teraz chyba tak. Pójdę już. – Miała właśnie wyjść zza skamieniałego elfa, kiedy Harry zdecydowanym ruchome pociągnął ją z powrotem. — Ał, to boli! – Wyrwała rękę z jego mocnego uścisku. Harry nie miał zamiaru używać aż takiej siły.
                
— Przepraszam. Nie chciałem.
                
— Ja też nie chciałam. Spotykać ciebie tutaj. – Diametralnie zmienił się jej nastrój. Już nie była ani zdezorientowana, ani spokojna i pewna siebie. Teraz przemawiała przez nią złość. Ale nie była to zmiana świadoma. Słowa, które właśnie wypowiedziała, nie były jej słowami. Wypłynęły z jej ust, ale wcale nie była tego świadoma w tamtym momencie. Z Niką działo się coś dziwnego. Czuła to. Dlatego natychmiast musiała porozmawiać z Severusem. – Harry – przemówiła przepraszającym tonem, w którym dało się wyczuć błaganie.
                
— Odprowadzę cię – tym razem nie była to propozycja ze strony młodego Pottera, ale zwykłe stwierdzenie. Zbliżył się do Niki i okrył ją peleryną niewidką, tak by oboje się pod nią zmieścili.
                
— Harry, zaprowadź mnie do Snape’a.
                
— Nika?!
                
— Po prostu mnie tam zaprowadź – złapała chłopaka za nadgarstek i pociągnęła w stronę schodów.
                
Drzwi do gabinetu Mistrza Eliksirów były na końcu holu. Zabłąkanym drugoklasistom jawiły się jako wrota do świata cienia. Harry’emu ze względu na jego niechęć do eliksirów i samego nauczyciela, a Nice ponieważ to tam miała poznać prawdę na temat swoich koszmarów, które od dłuższego czasu chodziły za nią niczym jej własny cień.               Ostrożnie pod nie podeszli uważając na każdy krok, który mógłby niechybnie kogoś zbudzić. Nika wysunęła się spod peleryny, mimo że Harry złapał ją wymownie za rękę. Ona tylko spojrzała w pustą przestrzeń przed sobą szukając tam spojrzenia kolegi, poczym zapukała z całych sił, ale najciszej jak się dało.
                
Po kilku niemiłosiernie długich sekundach z gabinetu doszedł do nich jakiś szmer. Dziewczynie mocniej zabiło serce. Jeszcze raz odwróciła się za siebie, ale Harry’ego tam nie było. Nie wiedziała, czy stoi tuż za nią, czy może odszedł kilka kroków dalej, a może w ogóle sobie poszedł zostawiając ją tutaj samą. Drzwi lekko się uchyliły. W wąskiej szparze Krukonka dostrzegła czarne oczy stryjka.
                
— Przepraszam, Severusie, ale musimy porozmawiać – oznajmiła łamiącym się głosem. W tej chwili już nie była tak pewna, czy dobrze zrobiła przychodząc do niego o tej porze.
                
— Zwariowałaś? – profesor pośpiesznie wyszedł z gabinetu. Miał na sobie granatową szatę nocną, a na nogach czarne miękkie kapcie. Nika chciała się uśmiechnąć, ale kiedy spojrzała na jego wściekłą twarz, miała tylko jedno pragnienie – żeby jak najszybciej się stamtąd zmyć. W jednej chwili przypomniało jej się ostatnie ‘wyróżnienie’ przed całą klasą. Żałowała, że w ogóle wpadła na taki idiotyczny pomysł.
                
Severus rozejrzał się prewencyjnie dookoła. Swój wzrok na dłużej zatrzymał na ukrytej pod peleryną niewidką postaci Harry’ego, który z niejakiej odległości przyglądał się całemu zajściu. Profesor zaraz jednak ponownie skupił się na niespodziewanym gościu.
                
— Myślę, że będę musiał dać ci szlaban. Dobrze wiesz, że uczniom nie wolno włóczyć się nocą po zamku. – Na chwilę umilkł, poczym dodał – właź – i wepchnął dziewczynę do gabinetu.
                
Potter chciał już ruszyć w ich stronę, ale w czasie zrezygnował z tego zamiaru. Nie mógł się pokazać Snape’owi. Harry’emu na pewno dałby szlaban. I to jaki! Chłopak dla uspokojenia próbował tylko wierzyć, że Nika jest tam bezpieczna.

                
— Jaki ważny powód sprowadza cię do mnie o tej niemożliwie późnej porze? – Severus usiadł jak zwykle za biurkiem. Usilnie walczył ze zmęczeniem. Chciał mieć tę rozmowę już za sobą i znów się położyć do łóżka.
                
— Znów miałam sen. Ale ten był wyraźniejszy – dodała jakby dla usprawiedliwienia. – Usłyszałam głos tego chłopca.
                
Nika nieskładnie opowiedziała, jak wyglądał cały jej koszmar. Zupełnie przy tym zapominając, że Harry cały czas może na nią czekać przed gabinetem. A jeśli udało mu się wejść do środka? Niespokojnie poruszyła się na krześle. Tymczasem Severus ostatkiem sił próbował skupić się na słowach siostrzenicy. Nie miał teraz do tego głowy. Ale nie mógł też jej z tym tak zostawić. Nie po ostatnich wydarzeniach. Jego brat i szwagierka liczą na niego. I choć nie bardzo się nimi przejmuje, jakoś nie potrafi odwrócić się od Nika. Ona ma teraz tylko jego. Nie żeby mu na niej zależało. Dziewczyna przecież jest tylko córką jego starszego brata. Ale czuje się po części odpowiedzialny za jej los.
                
— Jak mam z tym walczyć? Dlaczego to mi się przytrafia? – pytała niby to samą siebie.
                
— Czy wydarzyło się ostatnio coś, co mogło cię zdenerwować, wyprowadzić z równowagi? – Jest gorzej niż myślałem.
                
Nika uważnie prześledziła ostanie dni. Nic nieznaczące kłótnie w dormitorium. Pani Pince, która nie pozwoliła jej wypożyczyć książki z Działu Ksiąg Zakazanych. Irytek, który rzucił w nią czekoladową żabą.
                
— Nie – odpowiedziała z zadziwiającą pewnością, ale już po chwili zrozumiała, że skłamała. I wcale nie chodziło o te małe sprzeczki. Naraz przypomniała sobie tę dziwną rozmowę z Malfoyem. Tu była sklątka pogrzebana. – Ostatnio przeprowadziłam dziwną konwersację. To było po tej lekcji, kiedy czytałeś mój esej. Draco do mnie podszedł i miał jakiś problem i poczułam wtedy taki palący ogień…
                
— Rozumiem – Severus ze spokojem przerwał wywód rozemocjonowanej dziewczyny. Domyślał się jej dalszych słów. Nie było więc sensu wysłuchiwać tego do końca. On padał już na twarz. Jutro zajmie się tą sprawą. – Jutro o tym porozmawiamy.
                
— Jak to jutro? – Nika nie wierzyła własnym uszom. Skoro już poświęcił jej te kilka minut, to mógłby wyłuskać jeszcze kilka następnych i wszystko jej wyjaśnić. Bo on znał odpowiedzi na jej pytania. Była tego pewna.    
                
— Idź już spać. Musisz odpocząć. – Wskazał jej na drzwi.
                
— I tak nie zasnę.
                
— Zaśniesz. Dobranoc. – Odwrócił się na pięcie i zaraz zniknął za niepozornymi drzwiami, gdzie mieściła się jego sypialnia.

*** 
                
— ‘Ermioni! Zaczekaj! – Wąskim, ale nad wyraz jasnym korytarzem biegła blond włosa piękność. Jej i tak już lekkie kroki wygłuszał czerwony dywan, którym była wyłożona cała posadzka. Długi warkocz dziewczyny podskakiwał niczym fruwający liść na wietrze, rozpylając tym samym zapach kwiatowego szamponu.
                
— Cześć, Mariette.
                
— Dokąd tak pędzisz? – zapytała lekko zdyszana goniąc koleżankę. Zmęczenie jednak nie ujmowało jej uroku. Była doskonała w każdym względzie. Nawet przy tak prozaicznej czynności, jak zadawanie pytań, które miały świadczyć o jej żywym zainteresowaniu życiem koleżanek, zachowywała się z gracją i biło od niej jasne światło nieuzasadnionej radości. Czarowała swoją osobą. I dobrze o tym wiedziała. W końcu była pół wilą. 
                
— Do wieży pocztowej – Hermioma nieśmiało zamachała białą kopertą przed nosem swojej współlokatorki z dormitorium. Przy Mariette czuła się dziwnie mała. Naraz uświadomiła sobie kiepską kondycję swoich włosów. I choć babcia kazała jej wypróbować wszystkich możliwych specyfików, jakie były dostępne w Paryżu, kasztanowe loki panny Granger nadal pozostawały przesuszone i matowe. A do tego niemiłosiernie się puszyły i były po prostu nie do okiełznania. Ale nie zwracały by tak dużej uwagi, gdyby nie fakt, że okalały zaczerwienioną i pryszczatą buzię nastolatki. Przy nieskazitelnie gładkiej cerze wili, twarz Miony wyglądała niczym twarz dzikuski ganiającej po wszystkich napotkanych zaroślach.
                
— Do rodziców – bardziej stwierdziła, niż zapytała.
                
— Do przyjaciółki – poprawiła ją Hermiona i zaraz dotknęła ją ogromna tęsknota za przeszłością, kiedy to razem z Niką eksplorowały okolicę, w której mieszkały. Śmiały się do upadłego. Rozmawiały godzinami i wyobrażały sobie swoją przyszłość. Panna Snape dobrze wiedziała, że trafi do Hogwartu i tam spędzi większą część swojej młodości doskonaląc magiczne zdolności. A Hermiona… Wtedy nawet nie marzyła o tym świecie. Sądziła raczej, że spokojnie ukończy szkołę podstawową, by potem kształcić się w kierunku studiów medycznych. Być może i ona zostałaby stomatologiem, jak jej rodzice. I w jednej chwili to wszystko prysło, jak bańka mydlana.
                
Nagle znalazła się w Hogwarcie. Z przyjaciółką. Czego więcej mogła chcieć? Przecież właśnie o tym skrycie marzyła, choć nie pozwoliła by sobie przyznać się do tego pragnienia. A jednak coś poszło nie tak. W wyobraźni wszystko jest łatwiejsze. Niestety rzeczywistość okazuje się znacznie trudniejsza. Co z tego, że naprawdę polubiła ten świat? Co z tego, że już nawet poznała kilkoro nowych czarodziejskich kolegów? Nie czuła się w Hogwarcie swobodnie. Miała świadomość, że jest tam obca. Nawet uwierzyła, że była tam wręcz niechcianym gościem. Powrót do zwyczajnego życia był jedynym rozwiązaniem. A tak jej się przynajmniej wydawało, dopóki nie poznała prawdy o swoim pradziadku.
                
Zrezygnowała z Hogwartu, ale nie opuściła świata magii. Razem z babcią wyjechała do obcego kraju. Ponownie była tylko gościem na nieznanej planecie. Mimo to tym razem nie mogła wrócić do rodziców. Nie chciała. Pragnęła poznać siebie.
                
Rozpoczęła naukę w Akademii Magii Beauxbatons. Edukacja tutaj znacznie różniła się od tej z Hogwartu. Na eliksirach nie tworzyli skomplikowanych mikstur, a jedynie mieszanki ziołowe, które miały wykazywać właściwości medyczne. Była za to alchemia, na której poznawali magiczne wywary. Na zielarstwie uczyli się rozpoznawać rośliny o pozytywnych właściwościach i te trujące. Zaklęcia były połączone z transmutacją. Historia magii obejmowała też podstawy mugoloznawstwa. Nie było nauki latania na miotle a zajęcia ruchowe, które obowiązywały wszystkich uczniów, od klas najmłodszych po roczniki najstarsze. Dodatkowo Hermiona uczęszczała na zajęcia praktyczne z języka francuskiego. Choć miała podstawy, nadal nie potrafiła wszystkiego zrozumieć na lekcjach. Na szczęście nie ona jedna. Bowiem znacznie więcej obcokrajowców uczyło się Beauxbatons.
                
— Czy twoja przyjaciółka wie? – Mariette była wścibska, ale jej pytanie zupełnie tak nie brzmiało. Było w nim zrozumienie i pewnego rodzaju troska.   
— Jest w Hogwarcie. 

***
Nie sądziłam, że tak szybko uporam się z tym rozdziałem. A tu, proszę, taka niespodzianka. Na dodatek tak dobrze mi się pisało. 
Tym razem bez zbędnych słów. Pozdrawiam

2 komentarze:

  1. nagłówek miazga - Nina ♥ co do treści bardzo, bardzo, bardzo dobra ! :)

    http://nikoladrozdzi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się, że zaakcentowałaś różnice między systemem nauczania w Hogwarcie i Beauxbatons. Zawsze zastanawiałam się, czy czarodzieje na całym świecie uczą się tego samego, czy jednak ich wiedza jest inna, zależnie od szkoły, do jakiej uczęszczali.
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawienie komentarza.